wtorek, 15 listopada 2016

Sens życia cz. IV

Rozmowa z Robertem Noble

M.D. - Jakbyś miał siebie teraz określić: Robert dzisiejszy, po tych wszystkich przejściach, a ten co był na początku, ten dawny Robert, który był na początku swej drogi, przy tej pierwszej książce i teraz po tej drugiej. Co się takiego wydarzyło, zmieniło w Tobie?

R.N. – To ciekawe pytanie. Jako ciekawostkę powiem, że „Ścieżka serca” była pisana przed pierwszą książką. Miałem już około 1/3 napisanej książki i nagle stwierdziłem, że bez sensu jest opisywać swoje doświadczenia jeżeli ktoś nie sprawdzi, że to jest prawdą, że OOBE w ogóle istnieje. Wtedy zakończyłem na jakiś czas pisanie by w pierwszej kolejności mógł ukazać się poradnik, żeby każdy kto tego chce mógł doznawać wyjść z ciała. Jeżeli ktoś chociaż raz opuścił ciało wówczas zupełnie inaczej będzie odnosił się do treści z moimi doświadczeniami. Tym sposobem napisałem „OOBE. Drugie życie poza ciałem”. Po ukazaniu się poradnika ponownie zająłem się „Ścieżką Serca” uzupełniając ją o najbardziej aktualne informacje z moich doświadczeń i tak znalazła się tam ceremonia Ayahuaski. Muszę przyznać, że sprawy zaczęły nabierać tempa i pojawiały się kolejne doświadczenia, być może będzie to materiał na kolejną książkę.
     Jeżeli miałbym siebie określić... co się zmieniło...? (chwila ciszy, zastanowienia się....) Jest na pewno zmiana. Jest zmiana, którą na pewno będzie ciężko mi ubrać w słowa, ale z całą pewnością teraz chcę być bardziej dostępny dla innych. To właśnie dlatego robię koncerty na misach i zajmuję się masażami. Chodzi mi o to, że chcę teraz dawać siebie w pełni, ponieważ kiedyś wyglądało to tak, że skupiony byłem na swoich poszukiwaniach, na swoim wewnętrznym świecie. Teraz wiedząc to co wiem po prostu chcę, żeby ludziom żyło się lepiej.


M.D. - Po ceremonii opowiadasz o Masażu Mocy. Z tego co piszesz w książce, najpierw była fascynacja, kurs a potem własna działalność w tym kierunku. Jak do tego doszło, co doprowadziło Cię do tego co teraz robisz, w tej chwili.

R.N. - Tak jak sięgam pamięcią, chciałem się zawsze zająć masażem, ale bardziej byłem nastawiony, że to będzie taka rehabilitacja, że będę po prostu masażystą. To był okres w którym wymyślałem jaki zawód chcę wykonywać, co faktycznie sprawiałoby mi radość. Nie wiem dlaczego akurat masaż. Myślę, że po prostu zawsze lubiłem dotyk. Zainteresowanie masażem było bardziej intelektualne, zawsze odkładane na później. Nie miałem dostatecznej siły, żeby faktycznie w to wejść i się tym zająć. Nie było tego co przeważy, tej takiej wewnętrznej silnej potrzeby. Nie czułem tego w sobie, potrafiłem się przekonać, że może się do tego nie nadaję. Zniechęcała mnie wizja, że masażysta to ciężki fizycznie zawód. Wiedziałem, że taki masażysta odczuwa poprzez swoją pracę, szereg dolegliwości, zmęczenie, bóle stawów i kręgosłupa. To wszystko razem wzięte sprawiło, że masaż lubiłem, ale nie mogłem się przekonać by w pełni się w to zaangażować.
   

Natomiast po ceremonii Ayahuaski, a nawet można powiedzieć: wcześniej, przed ceremonią... Pierwsza ceremonia spowodowała to, że ja bez żadnego skrępowania, bez żadnych przygotowań, żadnych kursów ani nic z tych rzeczy – byłem w stanie pomasować obcej osobie, w tym przypadku był to mężczyzna, pomasować mu stopy! Wcześniej nie miałbym takiej możliwości, psychicznie nie byłbym do tego gotowy. Poczułem jak to jest robić coś z serca, byłem oczyszczony i wiedziałem to całym sobą, że to jest po prostu coś dobrego. W momencie kiedy ja wykonywałem ten masaż, czułem jedność z osobą masowaną, tak jakbym sam siebie masował. Dokładnie tak czułem i tak robiłem. Zadziwiające było to, że właśnie nie mając żadnej wiedzy na temat masażu ja dokładnie wiedziałem co mam robić. Kierowałem się tylko swoimi odczuciami wewnętrznymi, tym co czułem w sercu. Wiedziałem, że jest w tym miłość. Z czułością, delikatnością, wszystko z serca. Cała wiedza była w sercu a ja byłem sobą bez tego co mnie ogranicza.
    
Później mamy etap drugiej ceremonii, gdzie pojawiła się na niej Ola, czyli moja przyjaciółka, z którą obecnie robimy Masaż Mocy. Wówczas zrobiliśmy masaż jednemu z uczestników. Ola masowała mu plecy, ja masowałem mu stopy i nogi. I od tego momentu poczuliśmy takie połączenie, że masaż na cztery ręce daje niesamowity efekt i nam się to ogólnie podoba. Zarówno mi jak i Oli. Ola jak się okazało również myślała o tym, by kiedyś zająć się masażem. Po Ayahuasce i wszystkich naszych przeżyciach Ola zapisała nas na kurs masażu.

W książce można przeczytać, że jeszcze wtedy moje wyobrażenie na temat tego masażu, było bardzo przyziemne. Nie traktowałem tego masażu jako coś związanego z rozwojem świadomości. Na tym etapie chciałem po prostu poznać układy, techniki, zasady, co się najpierw masuje itp. Nie przykładałem do tego jakiejś większej roli, jeśli chodzi o moje uczestnictwo. Podszedłem do tego z marszu w ogóle się nad tym nie zastanawiając. Ola zaklepała termin i poinformowała mnie, że będziemy się uczyć. Kiedy znaleźliśmy się na kursie byłem zaskoczony, moje wcześniejsze wyobrażenia i oczekiwania odleciały gdzieś w niepamięć.

M.D. - Rozumiem, czyli to tak, jakby ta ceremonia ruszyła Twoją energię. Co takiego się wydarzyło, że takCiebie to poruszyło?

R.N. - Doświadczyłem tego, że podczas masażu można wznieść swoją energię Kundalini i dostąpić tej przyjemności i trafić do Źródła czyli do Boga. Jakbyśmy tego nie nazwali, jest tylko jedno Źródło. Ogólnie ruszyła we mnie energia Kundalini, otworzyły się wszystkie moje centra energetyczne, wszystkie czakry i trafiłem bezpośrednio do Źródła. Nie sposób tego opisać słowami, co się tak naprawdę działo, bo to jest poza opisem. Natomiast szokiem było dla mnie to doświadczenie i że masaż do tego doprowadził! Masaż! Nie żadne psychodeliki, nie żadne substancje, nic z tych rzeczy, tylko po prostu dotyk, masaż i energia. Jako iż zawsze byłem wielkim sceptykiem, z dystansem podchodziłem, gdy była mowa o energii. Uważałem, że energia energią ale to czego nie widać, tak naprawdę tego nie ma. Ale tutaj rzeczywiście poczułem to wszystko. Potem pojawiły się przy tym misy i w połączeniu masażu z misami, z ich dźwiękami, wszystko zaczęło u mnie działać. To wówczas z Olą wiedzieliśmy, że chcemy to robić. Okazało się, że to już nie był tylko masaż, a zdecydowanie coś więcej. To droga do samopoznania, do odkrycia własnej natury. Mówiąc wprost to jest powrót do Źródła.

M.D. - Dlatego Masaż Mocy stworzyłeś dla ludzi, dla osób chcących doświadczyć siebie nadając piękną nazwę: „Powrót do Źródła” czyli do siebie...

R.N. - Dokładnie. Do siebie, do swego prawdziwego Ja, do Boskości. Źródło to jest najlepsza nazwa, bo to można potraktować na różne sposoby ale to i tak nie ma znaczenia. Źródło to jest Źródło. Ono po prostu jest.


M.D. - Każdy Boskość ma w sobie...

R.N. - Tak jest. I tutaj to jest bardzo ważne, ponieważ … w książce napisałem dokładnie, że bez medycyny, czyli bez żadnych dodatków, my jesteśmy w stanie to zrobić. Jesteśmy w stanie odkryć siebie i powrócić do Źródła a to oznacza, że znajdujemy siebie. Jesteśmy tym kim jesteśmy, wiemy kim jesteśmy i wiemy wszystko. Wszystko jest w nas.

M.D. - Nie potrzebujemy do tego żadnych pomocników...

R.N. - Nie potrzeba. A zagrożenie jakie ponosimy, gdy bierzemy z zewnątrz coś jest takie, że po pierwsze: my się uzależniamy od tego, ponieważ nie mamy absolutnej mocy, nie wiemy jak się w sobie wyzwolić, gdy sięgamy po coś. A druga sprawa jest taka, że ludzie, którzy doznają czegoś, bardzo często uważają się za kogoś lepszego od innych.

M.D.- Ego dochodzi do głosu...

R.N. - Jest to rozdmuchane ego, mimo że jest to taki stan euforii, miłości, uczucia miłości, to tak naprawdę nie ma z miłością nic wspólnego. To jest jakby zaślepione ego.

M.D. - No właśnie. Często osoby, które deklarują się z duchowością, dużo o tym mówią, potem się okazuje, że tak naprawdę są puste w środku.... Dużo używają słów o miłości, kochaj bliźniego, piękne słowa, piękne cytaty można poczytać w internecie, a tak naprawdę sobą nic nie prezentują. Tak naprawdę jest to tylko z zewnątrz otoczka a w środku tak naprawdę nic nie ma...

R.N. - To jest, niestety popularne w tych czasach, coraz bardziej popularne. Coraz więcej osób właśnie tak to postrzega czyli nieprawdziwie, ale za nic w świecie nie da się ich przekonać, że nie mają racji. I to jest niestety straszne.

M.D. - Niestety tak. Tkwią w swoim wyobrażeniu, dopóki życie ich nie nauczy, że jednak są w błędzie. Życie to zawsze koryguje w mocny lub bardziej delikatniejszy sposób...

R.N. – Dzięki temu jest urozmaicenie, to prowadzi do ogólnego rozwoju. W naszym życiu ciągle uczymy się miłości. Oni i tak dojdą do pełni siebie, ale czeka ich okrężna droga i nie zawsze będzie usłana różami…

tekst autoryzowany

tutaj   część I    część II    część III       część V

źródła zdjęć
źródło zdjęcia: Moonset Story
www.goldenline.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny.

Zostaw ślad po sobie.



Wszyscy jesteśmy wędrowcami na drodze życia. Spotykamy wiele osób.Żadne z takich spotkań nie jest przypadkowe. Każdy z nas ma swoją ścieżkę. Idąc, mijamy zdarzenia i ludzi. Przeżywamy miłe chwile i te gorsze. Wszystko to wnosi jakąś cząstkę świata do naszego życia. Twoja wizyta tutaj też nie jest przypadkowa. Zapraszam na ponowną wizytę.

Zobacz także:

Cel Duszy

Cel Duszy